Witajcie Kochani :)
Jak zapewne zauważyłyście, jest mniej ostatnimi czasy troszeczkę mniej w blogosferze - część bardziej wtajemniczonych osób wie już dlaczego ;) Udało mi się dzisiaj jednak zebrać w sobie i napisać dla Was recenzję kallosowej nowości - a mowa oczywiście o maseczce, jaką jest kallos biotin. Początkowo zapowiadał się całkiem fajnie (chociaż bez szału, jak inne kallosy), ale dosłownie przez jakieś 2 mycia. Potem pokazał swoje prawdziwe oblicze ;)
Skład:
Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride,Aminopropyl Dimethicone, Isohexadecane,Parfum, Citric Acid, Biotin, Propylene Glycol, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone, Limonene, Linalool.
Skład można zaliczyć do emolientowych, nie ma tutaj żadnych protein czy ekstraktów, które by w sobie proteiny posiadały. Już po wodzie widzimy emolient, antystatyk,lżejszy silikon i kolejny emolient. Dalej już zapach, kwas cytrynowy i tytułowa biotyna - witamina, które może wysuszać, tutaj jednak jest jej raczej niewiele. Następnie w niewielkich ilościach nawilżający glikol propylenowy,alkohol i konserwanty oraz substancje zapachowe. Pytacie czasem, czy można kallosami myć włosy, sama próbowałam różnymi. Tutaj akurat może nas obciążyć silikon, ale też konserwanty nie są za ciekawe i mnie prawie każdy kallos podrażnia, jeśli myję nim włosy i skórę głowy ;) Choć wiem, że niektóre kobietki z powodzeniem kallosami myją.
Konsystencja i zapach:
Kallos ma dość gęstą, budyniowatą konsystencję, jak na prawdziwego kallosa przystało. Nie spływa z włosów i wygodnie się nakłada. Ciekawa byłam, jak pachnie. Jest to mieszanina męskich perfum, morskiej bryzy i czegoś lekko chemicznego, ale bardzo lekko ;) Nie jest to najpiękniejszy zapach świata, choć ja lubię nawet takie męskie zapachy :)
Działanie:
No i przechodzimy do działania - jedną niedzielę dla włosów, w której kallos biotin grał główną rolę pokazywałam Wam TUTAJ. Owej niedzieli włosy całkiem ładnie się pokręciły, chociaż dół był troszkę obciążony i minimalnie przesuszony. Nie podejrzewałam o to naszego bohatera, jednak kolejne mycia z kallosem w roli głównej potwierdziły - kallos biotin niestety nie działa tak cudownie, jak moi dotychczasowi ulubieńcy (multivitamin, blueberry, aloe, omega, cherry). Mam wrażenie, że wręcz przesusza on moje włosy - nie wiem, czy to kwestia tytułowej biotyny, a może braku oleju przed zapachem. Bez wzbogacenia nawilżaczem niestety przesusza i matowi. Po dodaniu oleju i panthenolu jest lepiej, ale nadal nie idealnie. Dodatkowo lubi mi włosy obciążyć, co jednak może być zaletą dla posiadaczek wysokoporowatych, grubszych i gęstszych włosów. Na pewno nie dociążą włosów, a tego się spodziewałam po zawartości silikonu. Połowę maseczki dostała moja siostra (która pewnie go polubi, jeśli ja go nie lubię hehe), druga połowa pewnie też się gdzieś rozejdzie ;) Jak widać, nie każdy kallos mnie zachwyca, a tak było ze wszystkimi ostatnimi kallosowymi nowościami ;)
Skusił Was kallos biotin, czy czekałyście jednak na jakąś recenzję? :) Całuję :*